Machina poszła w ruch
Jeszcze na studiach postanowiła się przekwalifikować i ukończyła kierunek Optometria, by móc badać w gabinecie i pomagać ludziom. Jej głównym celem w życiu i przyjemnością są podróże. W pracy najważniejsza jest dla niej edukacja pacjenta. Jednym z przełomowych momentów w jej życiu, mimo wielu wątpliwości ze strony ludzi z jej otoczenia było, gdy zapragnęła otworzyć salony optyczne, aby pomagać ludziom lepiej widzieć, oraz stworzyć fundację. Angażuje się w liczne działania dobroczynne na rzecz zwierząt ze schronisk.
Veni Vidi – „przybyłem, zobaczyłem”. To nazwa Pani „biznesowego dziecka”. Skąd się ona wywodzi?
Dużo podróżuję z czego czerpię inspirację. Podczas jednego z wyjazdów do Rzymu, w sklepie z pamiątkami zobaczyłam i kupiłam sobie magnes z napisem „Veni Vidi Vici”. Kilka dni później, znajoma, która zajmuje się numerologią zaproponowała nazwę „Veni Vidi” dla mojego salonu, pomyślałam, że to znak i tak zrobiłam. Salon nazywa się „Veni Vidi”, a Vici to zwycięstwo, które dopełni całą ideę.
Czy może Pani zatem uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić czym ma być „Vici”?
To mój plan na fundację dla zwierząt. Wielkie marzenie, do którego dążę. Mój cel – pomoc bezbronnym zwierzętom. Sieć salonów Veni Vidi ma finansować moją fundację. Klinika, behawioryści, osobny budynek dla centrum adopcyjnego – mój plan na kilka lat do przodu.
Nie tylko przeprowadza Pani konsultacje optometryczne, ale również mocno edukuje Pani w kwestiach takich jak: astygmatyzm, zespół suchego oka czy tetrachromacji. Skąd wzięła się u Pani miłość do tego zawodu?
Był to czysty przypadek. Jeszcze jako studentka, pracowałam w sklepie z biżuterią. Gdy skończyłam studia zaczęłam się rozglądać za pracą na etat i tak trafiłam do jednego z salonów optycznych. Świat optyki mnie ujął. Jest to połączenie mody z medycyną. Osoby, które widzą dobrze, nie rozumieją tych, którzy borykają się z takim problemem. Niejednokrotnie pacjenci nie zdają sobie sprawy z tego, że źle widzą. Ten moment, gdy odbierają swoje pierwsze okulary jest niesamowity, bo zaczynają naprawdę widzieć świat. Takie sytuacje były dla mnie znakiem, że to dobra droga.
Zdecydowałam się przekwalifikować i ukończyłam studia na kierunku Optometrii na Politechnice Wrocławskiej, aby móc badać w gabinecie i pomagać ludziom jeszcze bardziej. Po kilku latach pracy w różnych gabinetach optycznych doszłam do wniosku, że pora na coś własnego, ale takiego innego.
U większości optyków po dobraniu korekcji klient sam dobiera sobie okulary. Ja chciałam, by w moim salonie funkcjonowało to inaczej. Klient przychodzi do salonu i jest w pełni zaopiekowany, oraz wyedukowany jak jego problem wzrokowy można rozwiązać. Oferujemy pomoc stylistki okularowej, która świetnie dobiera oprawy zwracając uwagę na wartości korekcyjne, ale również na kolorystykę skóry oraz kształt buzi. Tak to właśnie powinno wyglądać. Klient nie powinien zostać bez opieki. Ktoś powinien cały czas nad nim czuwać. Uczymy, jak ściągać okulary, jak je pielęgnować. Większość optyków zwraca uwagę tylko na to, jakie mają oprawki. Dla nas najważniejsza jest edukacja pacjenta. Jest to doceniane przez klientów nie tylko polskich, ale też zagranicznych. Nasz profil różni się od innych. Klienci znajdują nas w mediach społecznościowych i chętnie odwiedzają w realu.
Otwiera Pani kolejny salon. Jakie to uczucie być kobietą sukcesu?
Jeszcze nie dojrzałam do tego, by nazwać się kobietą sukcesu. Kolejny salon działa na zasadach franczyzy. Ja daję markę oraz standardy funkcjonowania. Właścicielem jest kto inny. Sukcesem będzie dla mnie moment, w którym zrealizuję swój cel i otworzę fundację. Dziś bardziej czuję się jak kobieta niezależna.
Czy były w Pani życiu także przełomowe momenty?
W zeszłym roku, podczas gdy powstawał salon Veni Vidi i opracowywałam plan fundacji, duże zmiany nastąpiły w moim życiu prywatnym. Trudne chwile spowodowały, że bardzo mocno poświęciłam się pracy.
Zamykałam myślenie i angażowałam się w działanie. Miałam mnóstwo pomysłów, szkoliłam się, planowałam fundację. Wyszłam spod klosza i świat stanął dla mnie otworem na nowe rzeczy, na to, co chcę robić. Bez ograniczania, bez tego, że nie dam rady. Były negatywne oddźwięki ze strony otaczających mnie ludzi, którzy pytali: „Po co to otwierasz?”, bo była pandemia, a potem wojna w Ukrainie. Ja miałam cel – stworzyć fundację oraz pomagać ludziom lepiej widzieć. I nic innego się dla mnie nie liczyło i się nie liczy.
W swoim salonie proponuje Pani nie tylko pomoc stylistki okularowej. Idzie Pani o krok dalej. Pani stylistka szkoli innych. Skąd w Pani tyle chęci nie tylko do tego, by dobrze dobierać okulary, ale także by pomagać innym rozwijać swój potencjał?
Marysia jest stylistką okularową, ale wywodzi się z innej branży. Jest osobą, która całkowicie oddała się naszej misji. Wspaniale pomaga klientom wybrać najlepsze rozwiązanie. Niejednokrotnie, gdy ktoś wstydził się chodzić w okularach, po spotkaniu ze stylistką wychodzi z salonu zachwycony swoim nowym wyglądem.
Szkolenia na razie realizujemy w ramach naszych zespołów. Jesteśmy otwarci na to, by prowadzić je również dla osób z zewnątrz. W branży optycznej jest jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o rozwój. Jeśli ktoś jest otwarty i gotowy do tego, by się szkolić, to my jak najbardziej możemy pomóc.
Wierzy Pani w to, że można wyrazić siebie poprzez oprawki okularowe. Czy może Pani podać przykład metamorfozy swojego klienta/klientki, który dzięki Pani okularom zyskał np. pewność siebie lub inne pozytywne cechy?
Mieliśmy klientkę, która przyszła w okularach, których nienawidziła. Emocjonalnie źle je odbierała, gdyż otrzymała je w prezencie od swojego byłego partnera. Cały zespół współpracował z tą Panią mając za zadanie dobrać jak najlepiej oprawki. Warto podkreślić, że wybieramy okulary, które nie mają pokazywać znaczka firmy, lecz naszego zadowolonego klienta, jego osobowość. Pani była bardzo usatysfakcjonowana. Do tego stopnia, że gdy odbierała nowe okulary, to się rozpłakała ze szczęścia i postanowiła „komisyjnie” zniszczyć poprzednie okulary.
Co w życiu sprawia Pani największą przyjemność?
Największą moją radością i celem życia są podróże. Uwielbiam oglądać i zwiedzać nowe miejsca, poznawać nowe kultury. To przez podróże powstał ten salon. Jest to połączenie inspiracji z wielu salonów optycznych na świecie, które miałam okazję do tej pory odwiedzić. Na przykład skrzydła, które są w naszym salonie, są naszym znakiem rozpoznawczym, nawiązują do tego, że uskrzydlamy naszych klientów. Klienci wychodzący z salonu Veni Vidi czują się uskrzydleni tym jak wyglądają, tym jak się czują i oczywiście tym jak widzą przez nowe okulary. Dajemy nowe życie poprzez okulary.
Czy angażuje się Pani w działania dobroczynne? Jakie?
Tak, w grudniu robiliśmy akcję zbierania karmy dla zwierząt oraz potrzebnych rzeczy do schroniska. Za część obrotu zakupiliśmy niezbędne produkty dla przebywających tam zwierząt.
W salonie Veni Vidi pracuje z nami mój pies o imieniu Turbo. Turbo wita gości, jest tu prezesem, pomaga nam w pracy w szczególności z dziećmi. Po pandemii dzieci są wycofane, gdy widzą osobę w fartuchu krępują się i stresują. Kiedy wychodzi do nich pies, zajmują się nim i jest tak luźniej. Dzieci zaczynają nam ufać. U najmłodszych dobór okularów wygląda nieco inaczej niż u dorosłych. Poświęcamy im sporo czasu. Turbo pracuje nad tym, żeby atmosfera w salonie była dobra.
Z jakimi wyzwaniami będzie się Pani mierzyć w najbliższej przyszłości?
Prowadzę rozmowy z zainteresowanymi osobami w całej Polsce na temat tworzenia kolejnych salonów franczyzowych. Musimy wyszkolić kolejne zespoły, bo nasze standardy muszą być takie same. Szukamy ludzi, którzy to czują. Veni Vidi to nie jest zwykła praca. To są salony optyczne, które mają misję. To jest największe wyzwanie – znaleźć osoby, które będą myślały podobnie, takie, które nie będą sprzedawać, a pomagać.
Przez ten rok wiele osób nam zaufało, bo wkładamy serce w to, co robimy, a nasze usługi są wysokiej jakości.
Życzę zatem, aby sieć salonów pięknie się rozwijała, a Turbo nadal godnie Państwa reprezentował.
Dziękuję bardzo za wywiad.
Julia Małecka