Shopping Cart

Brak produktów w koszyku.

Moje życie i influencerzy „od kuchni”. Rozmowa z Moniką Pietrasińską.

Ich rekomendacje warte są więcej niż wysokobudżetowa kampania reklamowa. Publikują codziennie
swoje zdjęcia na Instagramie. Pozują na ściankach i umiejętnie budują wokół siebie grupę lojalnych
odbiorców. Skutecznie wpływają na opinię tych, z którymi łączą ich silne relacje i zainteresowania.
Influencerzy, bo o nich mowa, wraz z celebrytami królują w obecnym świecie reklamy i marketingu.
Z Moniką Pietrasińską, niegdyś topową modelką, która zaczęła swoją karierę od zdobycia tytułu
wicemiss Polski Nastolatek w 2004 r., wzięła udział między innymi w 36 międzynarodowych,
rozbieranych sesjach dla „Playboya”, rozmawiamy o dzisiejszym świecie marketingu, a także o jej
życiu prywatnym.

Julia Małecka: Pani Moniko, ma Pani ponad 215 tysięcy obserwatorów na Instagramie. Czy w
związku z tym uważa się Pani za influencerkę? Kim w ogóle według Pani jest influencer?

Monika Pietrasińska: Mimo że powszechnie uważa się, że jeśli ktoś prowadzi konto na Istagramie i
ma wielu obserwujących, to jest influencerem, to w rzeczywistości tak nie jest. Założyłam konto na
Inastagramie jedenaście lat temu dla funu. Nigdy nie miało to dla mnie stanowić źródła
jakiegokolwiek dochodu. Influencer to według mnie osoba, która zarabia na reklamowaniu różnych
produktów. Ja tego nie robię. Jeśli coś firmuję, to dlatego, że chcę pomóc ludziom, których pracę cenię
i szanuję, więc czynię to pro bono. To, co obserwuję teraz, to totalny brak autentyczności w działaniu ludzi, którzy mianują siebie influencerami. Nikt naprawdę nie wie, jak sytuacja wygląda „od kuchni”. Ludzie, którzy mają wpływ
na innych, promują produkty, które po chwili lądują w ich koszu. Nie identyfikują się zupełnie z tym,
co reklamują. Zdają sobie sprawę z wątpliwej jakości tych produktów, jednak nie przeszkadza im to w
zarabianiu na tym pieniędzy. Nie oskarżam nikogo personalnie, ja po prostu nigdy nie wierzyłam w
takie działania i zalecam użytkownikom Instagrama pójście po rozum do głowy i zdrowe podejście do
tego typu praktyk. Wiele osób na swoich profilach z uporem maniaka reklamuje jeden produkt po
kilka razy w ciągu tygodnia. Firmy płacą influencerom za wyświetlenia, a za kody rabatowe, „gwiazda
instagrama” otrzymuje procent od sprzedaży na podstawie ilości sprzedanego produktu. Nie są więc
one dawane z sympatii dla swoich odbiorców, tylko z chęci zarobku. Bardzo często firmy bazują na
popularności i rozpoznawalności osób i zaufaniu, jakim są darzone przez społeczeństwo. Poza tym
jestem zdania, że dobry produkt jest w stanie obronić się sam. No chyba że jest na tyle dobry, że
podpiszę się pod nim nawet ja.

W takim razie, jeśli nie influencer, to może celebrytka?

Jeśli miała bym wybrać do kogo mi bliżej – do influencera czy do celebrytki – to faktycznie
wybrałabym celebrytkę, bo jest to osoba powszechnie znana, o szerokim gronie odbiorców.
Dodatkowo uważam, że jeśli ktoś czerpie ode mnie inspiracje, to jest to dla mnie szczególne
wyróżnienie.

W większości wywiadów mówi Pani o tym, że jest szczęśliwa. Jaki w takim razie jest Pani
przepis na szczęście?


Jestem zdrową egoistką – bardzo lubię siebie. Wszystko, to, co się wokół mnie dzieje jest na
pierwszym miejscu, dopiero potem są inni. Takie podejście polecam każdemu. Warto najpierw
pomyśleć o sobie, a potem zbawić świat. Uważam, że branie na siebie problemów innych- „pijawek
energetycznych” zupełnie nam nie służy. Można wyciągać do innych rękę, ale należy uważać na to, by
nie stracić przy tym naszej wewnętrznej energii, bo czasem, gdy komuś „dajemy palec on weźmie całą
rękę”. Trzeba pamiętać zawsze o sobie i o swoim dobrym samopoczuciu. Warto pomagać innym, bo może to oklepane i wyświechtane powiedzenie, że „dobro wraca”, jednak ja w nie mocno wierzę, bo
po prostu się sprawdza w moim życiu. Ponadto cieszę się z małych rzeczy: z tego, że jestem zdrowa i
nie mam na co narzekać. Nawet ze złych momentów staram się czerpać pozytywy. Moja recepta na
szczęście, to brać to, co jest dane, nie robić nic na siłę.

Po śmierci Pani siostry zaangażowała się Pani bardzo mocno w działania związane z edukacją w
temacie raka szyjki macicy czy obecnie również włącza się Pani do tego typu działań?


Wtedy, po tym tragicznym wydarzeniu, czułam się zobowiązana przełamać temat tabu, nagłośnić go i
pomóc kobietom, które nie były świadome tego, że mogą być chore. Mam cichą nadzieję, że nasze
podejście do życia zmieniło się z czasem i o sprawach wstydliwych mówimy już głośno. Wiele kobiet
dziękowało mi za to, że dzięki moim działaniom zdecydowały się pójść na badania. Dziś zajmuję się
innego rodzaju pomocą. Mam ogromną słabość do zwierząt i to właśnie fundacje pro zwierzęce są dla
mnie najważniejszym miejscem, gdzie niosę pomoc. Wspieram też ludzi bezdomnych. Niewielu o
tym wie, bo nie słowa, a czyny świadczą o człowieku. Doskonałym przykładem na moje działania
dobroczynne związane z pomocą czworonogom natomiast jest moja ogromna miłość do Ryśka.
Wątpliwej urody kundel z krzywym zgryzem, obok męża Pawła, jest dla mnie całym moim światem.
Jestem absolutnie za tym, aby nie kupować, lecz adoptować zwierzęta. Zdaję sobie doskonale sprawę
z tego, że trzeba je otaczać szczególną opieką jednak takie zwierzaki są niezwykle mądre i wdzięczne
za to, że odmieniamy ich los.

[…]

Zainteresował Cię fragment wywiadu? Zobacz więcej w wydaniu magazynu Liderzy Biznesu i Dobroczynności! Kup wersję elektroniczną lub papierową na pl.leadersmagazine.eu

Podziel się swoją opinią